Aktualności | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Adam Małysz to jego kumpel
- To było nasze drugie albo trzecie spotkanie. Otwieram bagażnik, żeby wyciągnąć komputer, a on niespodziewanie chwyta moją torbę. Pytam go Adam, co ty robisz? Na co on mi odpowiada: A czemu ty masz to dźwigać? Ja poniosę. To jest cały Adam Małysz - mówi rybniczanin Rafał Płuciennik, kierowca i założyciel grupy rajdowej RMF Caroline Team, w barwach której startuje Mistrz z Wisły.
RMF Caroline Team to największy i najbardziej profesjonalny zespół rajdowy w Polsce. - Mamy cztery załogi samochodowe, dwie quadowe i do tego cały serwis. Na chwilę obecną kilkadziesiąt osób - mówi rybniczanin Rafał Płuciennik (35 lat), kierowca i założyciel grupy. Od niedawna gwiazdą RMF Caroline Team jest Adam Małysz. - Jesteśmy nim zauroczeni - podkreśla Płuciennik.
Start Adama Małysza w barwach RMF Caroline Team trzymaliście w tajemnicy. Zanim oficjalnie ogłosiliście, że Małysz do was dołączy, skoczek funkcjonował pod pseudonimem "Secret Man".
Rafał Płuciennik: W zeszłym roku, po Vancouver, Adam zgodził się z nami jeździć. Ale nie chciał tego oficjalnie potwierdzić bo bał się, że ludzie zarzucą mu, że bardziej myśli o samochodach niż o skokach. A przecież Adam jest profesjonalistą i do końca kariery skupiał się wyłącznie na skakaniu. My jednak promowaliśmy go jako "Secret Man'a", żeby zbudować napięcie.
Podobno twojej pierwszej rozmowie z Adamem towarzyszył zbieg okoliczności?
Wracałem z jakiegoś spotkania i zauważyłem bilboard reklamowy z Adamem. Zadzwoniłem do kolegi z TVP i poprosiłem, żeby dał mi do niego numer. Nie miał, ale udało mi się załatwić telefon do Roberta Metei. Zadzwoniłem i okazało się, że obok niego siedzi Adam Małysz. Umówiliśmy się na spotkanie. Przegadaliśmy trzy godziny. Opowiadałem mu o naszym projekcie, o tym jak działamy i to spodobało się Adamowi.
Możesz już stwierdzić, że Adam Małysz to twój kumpel?
Tak! Spędzamy mnóstwo czasu na treningach. Jesteśmy bardzo dumni, że z nami jeździ. Cały team jest nim zauroczony. To niesamowity człowiek. Ujmuje skromnością, profesjonalnym podejściem do treningów i cierpliwością. Potrafi przez 8 godzin odpowiadać na pytania dziennikarzy i fanów, rozdawać autografy i pozować do zdjęć. Czasami widzę, ze jest zmęczony i oczy mu się zamykają, ale on nikomu nie odmawia.
Przed wami Dakar. Jak oceniasz szanse Małysza?
Dakar to najcięższy rajd świata. Sukcesem jest osiągnięcie mety i bardzo liczymy, że uda nam się tego dokonać w komplecie, również Adamowi. On ma niesamowicie silną psychikę, co jest niezwykle ważne. W tej chwili Adam przybiera na masie. Żeby powalczyć z kierownicą, musi powalczyć z masą. Jak najwięcej czasu staramy się spędzać w samochodzie. Są też treningi fizyczne. Trzeba dużo biegać, żeby mieć dobrą wydolność.
A kiedy twój start w rajdzie Dakar?
W styczniu 2013 roku. Podczas najbliższego będę na miejscu, ale nie startuję a jedynie będę wspierał nasz zespół. Rajdowy debiut na trasie Dakaru planuję w 2013 roku. Cały rok mam na to, żeby się dobrze przygotować.
Kogo więc zobaczymy w barwach RMF Caroline Team?
Jadą dwa samochody. Adam Małysz z Rafałem Martonem oraz Albert Gryszczuk i Michał Krawczyk. Startują też dwie załogi quadowe. My jedziemy im pomagać i wspierać ich logistycznie.
Jak zaczęła się twoja przygoda z rajdami samochodowymi?
Pięć lat temu kupiłem starego Jeepa Wranglera. Uczyłem się nim jeździć na żwirowni w Bukowie. Razem ze mną jeszcze sześciu czy siedmiu napaleńców. Coraz bardziej zaczęliśmy przerabiać nasze auta. A wtedy one coraz bardziej się psuły. Na 10 wyjazdów do Bukowa 9 razy wracałem na holu. Później zacząłem startować w Pucharze Polski. Obserwowałem ludzi, którzy tam jeździli. Pasjonatów, którzy wkładali w ten sport swoje pieniądze. Wymyśliłem, że jeśli zbiorę kilku mocnych zawodników, zbierzemy wokół naszego projektu media, to prędzej czy później pojawią się sponsorzy. No i zaczęliśmy być coraz bardziej rozpoznawalni. Kiedy dołączył do nas Albert Gryszczuk, poszliśmy w kierunku cross-country, czyli szybkich, terenowych rajdów.
Chwila obserwacji i błyskawiczne przestawienie się do stylu jazdy "nowego" kierowcy - tak mówił pilot Michał Krawczyk, kiedy zacząłeś z nim jeździć. Jaki jest w takim razie ten twój styl jazdy?
O rany! Ja się tak naprawdę uczę. Na początku uczestniczyłem w rajdach przeprawowych. Ale przejechałem też kilka szybkich typu Drezno-Wrocław. Tam prędkość 139 km/h była największa. Z kolei na odcinku specjalnym w rajdzie Italian Baja miałem 189 km/h. To jest inna jazda. Trzeba być niesamowicie skupionym. Każdy mięsień jest spięty, bo jedzie się w terenie po dziurach. Człowiek jest psychicznie wymęczony. Ktoś, kto tego nie doświadczył, nie potrafi sobie tego wyobrazić.
Czyli wolisz szybszą jazdę niż rajdy przeprawowe?
Zdecydowanie. To jest niesamowita adrenalina.
A czym jeździć na co dzień?
Zwykłym autem osobowym. Adrenalinę dostarczam sobie na treningach i rajdach.
Dużo masz mandatów na koncie?
Nie. Na co dzień jeżdżę spokojnie i przepisowo. W sposób odpowiedzialny i zachowawczy. Wyżywam się na odcinkach specjalnych.
Mówiłeś, że pięć lat temu kupiłeś Jeepa Wranglera i uczyłeś się jeździć na żwirowni. Ale co było wcześniej? Skąd zainteresowanie sportami motorowymi?
Od dzieciaka. Jak byłem mały oglądałem pierwsze Dakary. Marzyłem, by pojechać na Camel Trophy, który zamienił się Rainforest Challenge, najtrudniejszy rajd przeprawowy. W 2008 roku wziąłem w nim udział. To było w Malezji. Dwa i pół tygodnia w dżungli. Całkowicie odcięci od świata. Zajęliśmy 10 miejsce. Dostaliśmy też nagrodę dla najbardziej unikalnego teamu.
Za co?
Pewnej nocy malezyjska załoga, która jechała przed nami, spadła w przepaść. Droga im się osunęła i koziołkowali 50 metrów w dół. Pomogliśmy im się stamtąd wydostać.
Inne przygody w malezyjskiej dżungli?
Mnóstwo! Mieliśmy do pokonania 28-kilometrowy odcinek dojazdówki. Bagna, rzeki, więc cały czas w użyciu była wyciągarka. Zdecydowaliśmy, że będziemy jechać non stop trzy dni i trzy noce. Ale w pewnym momencie byliśmy tak zmęczeni, że postanowiliśmy się zatrzymać. Rozłożyliśmy łóżka polowe i zadaszenie, bo ciągle lało. Niedługo potem usłyszeliśmy strzały. Strzelała ochrona rajdu, czyli malezyjskiej wojsko. Powiedzieli, że mamy natychmiast uciekać, bo inaczej stratują nas słonie, które zmierzają do wodopoju. Wrzuciliśmy na samochód to, co się dało i odjechaliśmy.
A teraz jakaś mrożąca krew w żyłach historia związana z rajdami...
Miałem wyrwaną rękę w nadgarstku. Trzymała się na skórze i mięśniach.
Co się stało?
Pod koniec maja w 2008 roku brałem udział w rajdzie na Pomorzu. Wjechałem do rzeki i uderzyłem o dno. Ręka niefortunnie wpadła między poprzeczki w kierownicy. O godzinie 1.00 w nocy rękę składali lekarze w małym szpitalu w Miastku. Powiedzieli mi, że jeśli obudzę się w Miastku, to znaczy, że nerwy były nienaruszone. Ale jeśli w Gdańsku, to znaczy że zostały zerwane i trzeba było mnie przewieźć. Całe szczęście o 6.00 rano obudziłem się w Miastku. Przebrałem się i pojechałem kibicować chłopakom.
Jak to?! Wypuścili cię ze szpitala?
Sam się wypisałem. Miesiąc później jechałem jako pilot w rajdzie Drezno-Wrocław i to była dobra rehabilitacja, bo musiałem biegać i przepinać liny. Pod koniec lipca startowałem już jako kierowca w Pucharze Polski. Jechałem w specjalnym stabilizatorze. Szczęście w nieszczęściu w samochodzie strzeliło mi wspomaganie, musiałem „walczyć” z kierownicą i dzięki temu ręka jeszcze szybciej wróciła do formy.
Jesteś rybniczaninem, ale mieszkasz od jakiegoś czasu w Wodzisławiu. Co skłoniło cię do przeprowadzki?
Żona.
Twoje ulubione miejsce w Rybniku?
Bardzo lubię Rybnik za to, że jest „z boku”, jest spokojny oraz za to, że jest zielony.
A co Ci najbardziej przeszkadza w Rybniku?
Fatalny stan dróg. I korki, bo wiele tras jest remontowanych. Ale to mnie akurat cieszy, bo docelowo remontują je dla naszego dobra. Niemniej jestem przerażony faktem, że niedługo zamkną drogę między Rybnikiem a Wodzisławiem.
A co, jako dobremu kierowcy, przeszkadza ci w zachowaniu innych uczestników ruchu na naszych drogach?
Są kierowcy, którzy myślą tylko o sobie. Sporo jeżdżę na motorze i wtedy widzę to najwyraźniej. Zdarzają się tacy, którzy w ogóle nie patrzą w lusterka. Do szału doprowadzają mnie też sytuacje, kiedy wyjeżdżam z Rybnika na autostradę w stronę Gliwic i widzę, że ktoś jedzie środkowym pasem 60 km/h na godzinę, podczas gdy prawy pas jest wolny.
Rozmawiała: Magdalena Sołtys
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |