Aktualności | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Rybniczanin nie może doprosić się wykonania testu
Pochodzący z Rybnika, a obecnie mieszkający w Żorach mężczyzna podzielił się w mediach społecznościowych swą historią, która w dobitny sposób obnaża sposób testowania na obecność koronawirusa.
Okazuje się bowiem, że nikt nie chce ani jemu, ani jego rodzinie wykonać testu na obecność koronawirusa, nawet pomimo tego, żę mężczyzna ma charakterystyczne objawy zakażenia, a kilka dni temu właśnie z powodu COVID-19 zmarł jego teść. - Piszę to dlatego, bo uważam, że każdy powinien wiedzieć, jak wygląda w Polsce walka z koronawirusem. W telewizji politycy mówią o przepustowości 20 tys. testów dziennie, po czym robione są 4 tys., a ja nie mogę doprosić się o pobranie wymazu przez prawie tydzień, pomimo, że po drodze na koronawirusa umiera mój teść, a ze mną jest moja żona i dzieci. Człowiek jest pozostawiony samemu sobie - twierdzi mieszkaniec Żor.
Mimo tragedii, jaką była śmierć teścia z powodu COVID-19, mężczyzna oraz jego rodzina już od ponad tygodnia czekają na wykonanie testu. Nie pomagają tłumaczenia, że mają charakterystyczne objawy. - Nie czuję smaku, jestem cały obolały - tłumaczy mężczyzna. Wszystko zaczęło się od bólu zęba oraz wizyty u dentysty. Już kolejnego dnia mężczyzna utracił zmysł węchu i smaku. Jako, że właśnie takie mogą być objawy COVID-19 mężczyzna zadzwonił na pogotowie. Tamtejsza dyspozytorka nie potraktowała jednak jego objawów poważnie.
- Rozpocząłem łańcuch połączeń, raz po raz odbijając się od kolejnych miejsc, które w teorii powinny udzielić mi pomocy. Dopiero telefon do dentysty, który kilka dni wcześniej zajmował się bolącym zębem okazał się najskuteczniejszy. To właśnie tam, pani z recepcji przekierowała mnie do Sanepidu. Ten z kolei przekierował mnie do szpitala. Tam dowiedziałem się, że we własnym zakresie mam jechać do Raciborza, do szpitala zakaźnego, gdzie zostanie pobrany wymaz i wykonany test. Tak też zrobiłem. Na miejscu okazało się jednak, że szpital jest zakmnięty. Przez domofon dowiedziałem się, że wymazy nie są pobierane, chyba że zostanę na oddziale i zrobi to Sanepid - opowiada mężczyzna. Mieszkaniec Żor wykonał także telefon do Sanepidu w Katowicach, gdzie usłyszał, że testu nie zrobią i ma szukać dalej.
Jakby tego było mało, to tuż przed świętami Wielkanocy, po kolejnych telefonach, Sanepid nałożył na rodzinę kwarantannę. W święta teść mężczyzny poczuł się jednak źle. Blicy wezwali karetkę, przekazując informację o kwarantannie. Kolejnego dnia starszy mężczyza zmarł, a dzień po śmierci okazało się, że test dał wynik pozytywny. - Zadzwoniłem do Sanepidu, by poinormować, że mój teść nie żyje, sam mam objawy, a prócz tego w domu żonę i dwóch małych synów. Mimo to i tak próbowano mnie zbyć. W końcu nie wytrzymałem i wybuchnąłem przez telefon, walcząc o żonę i dzieci. W czasie rozwmowy po raz kolejny poinformowało mnie, że nałożona została kwarantanna i dopiero po jakimś czasie zostanę poinformowany co z wymazem - relacjonuje mieszkaniec Żor. - Po tych zawirowaniach, wielu telefonach i przekierowaniach, po raz kolejny wzięto od nas numery PESEL, informując, że będą szukać opcji dla nas wszystkich - dodaje rozgoryczony mężczyzna.
Swój emocjonalny wpis rybniczanin zakończył komentarzem: - Piszę to dlatego, bo uważam, że każdy ma prawo wiedzieć, jak wygląda w Polsce walka z koronawirusem. W telewizji słychać, że mamy możliwości wykonania 20 tysięcy testów dziennie, po czym wykonuje się 4 tysiące. Jak więc nie czuć się pozostawionym samemu sobie? - kończy mężczyzna.
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |