Aktualności | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Co robiła rybniczanka podczas rewolucji w Egipcie?
16 lat temu wyjechała z Rybnika. Pracoholizm wygnał ją z Polski. Olbrzymia wola przetrwania nakazywała brnąć do celu, lecz nie za wszelka cenę. Chcemy Państwu przedstawić rozmowę z niesamowitą osobą - kobietą, która postanowiła zawojować świat. Podczas rewolucji w Egipcie wydawała gazetę.
Kraków, Warszawa, Karaiby, Brazylia, Tajlandia i w końcu Egipt, gdzie założyła gazetę. Matka i bizneswoman w jednym. Rozmawialiśmy z Katarzyną Grabowską - “superkobietą”, o jakiej Rybnik nie słyszał.
Wow! Chciałabym ją poznać. Kto to?
Przesadziłem? Zarumieniłaś się?
Hmmm, nie mnie to oceniać. To twoje zdanie. Nauczyłam się, że o sobie powinno się myśleć dobrze. Pozwól więc, że podziękuję ci za ten wstęp.
Matka Polka czy bizneswoman?
Jeśli traktować twoje pytanie dosłownie, to jedno i drugie, bo przecież jestem i matką i Polką i mam własny biznes. Zakładam jednak, że chodzi ci o coś innego, więc odpowiem tak: z racji, że jestem jedynym żywicielem mojej małej rodziny, nie mam tego przywileju, aby samej w 100-procentach prowadzić gospodarstwo domowe. Na całym świecie są miliony takich kobiet jak ja, które muszą godzić obowiązki domowe, rodzinne i pracę. Nie ma w tym nic dziwnego, choć ja uważam, że każda z tych kobiet jest bohaterką. Prowadzenie swojego biznesu w tej kwestii ma swoje plusy i minusy. Na pewno wiąże się to z większym ryzykiem, stresem i poświęceniem, jednak samozatrudnienie daje większą swobodę i elastyczność czasu, jaki poświęca się na pracę. Kiedy urodził się mój syn, wydawałam już swoje czasopismo, ale jednocześnie otwierałam firmę poligraficzną. Miałam ten komfort, że syn był praktycznie cały czas ze mną. Mogłam karmić i robić wszystko to, co powinnam, jednocześnie mając oko na firmę i pracowników. Oczywiście nieoceniona jest pomoc babci. To wielkie szczęście, kiedy w zasięgu ręki jest babcia chętna do pomocy i puszczam tu oko do niektórych mam, które wiedzą co mam na myśli.
Polka - rybniczanka w Egipcie zakłada gazetę?
Czemu nie? Świat jest pełen wspaniałych Polek robiących wiele wspaniałych rzeczy!
Ludzie w Polsce często podziwiają mnie za odwagę i nie mogą się nadziwić, że zdecydowałam się na taki krok. Z kolei moi przyjaciele z Egiptu mówią to samo o moim powrocie i próbie rozpoczęcia wydawania gazety w Polsce.
Cudzoziemcy mieszkający w Egipcie znają europejskie realia i wiedzą, że w porównaniu z Egiptem w Europie jest o wiele trudniej. Moje odczucia są podobne. Tam wszystko było prostsze, mniej skomplikowane. Tutaj lawina biurokracji trochę mnie przygniotła, i jeszcze ta nieufność. Ludzie tu są bardziej spięci i tacy strasznie poważni. Niepotrzebnie, bo sami sobie odbierają energię i radość z życia. Egipt i podróże nauczyły mnie dystansu do życia i do siebie, ale też pokory, wdzięczności i umiejętności cieszenia się z tego, co się ma i nie myślę tu o rzeczach materialnych. Wyleczyły mnie z konsumpcji i ślepej pogoni za dobrami doczesnymi. Oczywiście nie mogę zaprzeczyć, że pieniądze nie są mi potrzebne, jednak mam do nich drugorzędny stosunek. O wiele bardziej liczą się ludzie, zdrowie, każdy nowy dzień, nawet ten najgorszy, kiedy wszystko idzie nie tak.
Co chcesz promować w swoim wydawnictwie? Czy nie boisz się porażki?
Moje wydawnictwo przede wszystkim ma ułatwić i umilić ludziom codzienne życie. Podpowiadać, jak spędzać wolny czas, co jest fajnego i ciekawego w ich mieście. To tak w wielkim skrócie. Reszta okaże się już wkrótce.
Porażka, pech, niepowodzenie nie istnieją w moim słowniku i wyeliminowałam je z premedytacją z dwóch powodów: zachowawczo, żeby nie ściągać na siebie takich wydarzeń, ale też dlatego, że jeśli już coś nie fajnego mnie spotka, to nie spowoduje to katastrofy w moim życiu i nie poddam się sytuacji. Lubię powiedzenie: Co cię nie zabije to cię wzmocni. Jego sens zrozumiałam 25 stycznia, to była jedna z ważniejszych lekcji jakie otrzymałam.
25 Stycznia czyli Rewolucja w Egipcie?
Tak. Plany powrotu do Polski miałam już w zeszłym roku, ale coś mnie wciąż trzymało w na miejscu. Teraz już wiem, że była to rewolucja. Nigdy nie przeżyłam takiego strachu i huśtawki emocjonalnej. Nagle znalazłam się daleko od mojego syna i mamy (ponieważ rewolucja zastała mnie podczas wyjazdu służbowego do Luxoru). Nie mogłam wrócić, nie mogłam przesłać pieniędzy na jedzenie, nie mogłam zadzwonić, wysłać maila i nie wiedziałam, co będzie dalej. Wierz mi, że było to najdłuższe kilka dni i nocy w moim życiu. Świat mi się zawalił.
Po kilku dniach spakowałam walizkę i wbrew namowom moich kolegów z ekipy, z którą kręciliśmy film, udałam się na lotnisko, aby dostać się na Synaj. Podróż trwała 17 godzin. Koczowałam na lotniskach, aż w końcu dotarłam do domu. Wtedy poczułam, że nic innego nie jest dla mnie tak ważne, poza tym, że mam przy sobie swoja rodzinę. Nagle wszystkie inne problemy się skurczyły i stały się mało istotne, malutkie. Cieszyłam się, że zrobiłam zapas makaronu i puszek z pomidorami, bo mieliśmy co jeść, że mam sąsiadów Beduinów, którzy hodują kury. Dzięki nim mieliśmy jajka. Był też zapas wody. Telefony nie działały, lecz dzięki temu wszyscy zaczęli się nawzajem odwiedzać. Cały materialny świat zrobił się taki mały i nieważny, przynajmniej nie najważniejszy. Czułam, że przynależę do jakiejś grupy i że biorę udział w wielkim wydarzeniu. Z zaangażowaniem przyłączałam się do akcji sprzątania, kiedy wszyscy mieszkańcy Sharm el Sheikh wychodzili na ulice.
To było naprawdę niesamowite. Lokalne supermarkety rozwoziły wodę, restauracje rozdawały posiłki a firmy fundowały miotły i ekologiczne worki na śmieci. Wysprzątaliśmy wszystkie dzielnice i pustynię w promieniu kilku kilometrów od miasta i wszystko po to, aby uczcić rewolucję, zacząć nowe, lepsze życie, pokazać turystom jak bardzo nam na nich zależy.
Nadal bałam się o swoich przyjaciół, którzy byli w Kairze, o przyszłość kraju, który stał się moim drugim domem, o ludzi którzy ginęli na Tahrir Square.
Byłam jednak szczęśliwa, że mam swoich bliskich przy sobie i że przez te wydarzenia otwarło się we mnie jakieś trzecie oko, dzięki któremu zaczęłam inaczej patrzeć na świat. Dlatego teraz czuję się silniejsza i wiem, że nie można mnie podrapać.
Nauczyłam się odnajdywać w trudnych sytuacjach pozytywną stronę, której trzymam się kurczowo aż znowu wzejdzie słońce. A słońce zawsze wschodzi i trzeba o tym pamiętać, nawet jeśli noc się przedłuża.
(młyn)
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |