Aktualności | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Jak zostałem komendantem...
Kiedyś nie lubił straży miejskiej. Powód był prozaiczny. Po prostu dostał mandat za przekroczenie podwójnej linii ciągłej. Teraz jego podejście do służb jest inne. Niekoniecznie dlatego, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przeczytaj wywiad z Januszem Bismorem, komendantem straży miejskiej w Rybniku.
Cafe Rybnik: Jakie stanowiska zajmował Pan przed objęciem kierownictwa nad strażą miejską w Rybniku?
Niespełna dwanaście lat temu wygrałem nabór na stanowisko podinspektora w Ośrodku Dyspozycyjnym Prezydenta Miasta Gliwice. Było to coś w stylu telefonu interwencyjnego, początki centrum zarządzania kryzysowego. Pracę tę rozpocząłem zaraz po odbyciu służby wojskowej w Żandarmerii Wojskowej w 1999 roku. Później było Centrum Ratownictwa Gliwice i początki funkcjonowania numeru alarmowego 112. Cieszę się, że mogłem być przy tym obecny, ponieważ dzięki temu zajęciu udało mi się zgłębić meandry funkcjonowania służb mundurowych od podszewki. Ratowanie życia przez telefon to niesłychanie trudna umiejętność. Nie jest łatwo wyjaśnić przestraszonej osobie w jaki sposób powinna postępować w sytuacji, z którą niejednokrotnie po raz pierwszy ma do czynienia. Najbardziej w pamięci zapadła mi sytuacja, kiedy do wypadku ściągaliśmy helikopter z Katowic. Była to w zasadzie pierwsza tego typu zintegrowana akcja wszystkich służb ratunkowych. Co wówczas było charakterystyczne, podczas jakiegokolwiek wypadku czy innego zdarzenia w centrum dzwoniło wszystkie dwanaście telefonów. Łatwo wiec można było rozróżnić dowcipnisia od poważnego rozmówcy. To co najmilej wspominam z tego okresu mojej pracy zawodowej, to nie gratulacje szefów, a właśnie zwyczajną ludzką wdzięczność, kiedy ktoś z zewnątrz potrafił docenić naszą pracę.
Następuje kres kariery w Centrum Ratownictwa w Gliwicach. Co było dalej?
Zatrudniłem się z Urzędzie Miasta w Gliwicach, w wydziale podatków. Było to w 2004 bądź 2005 roku. Do moich zadań należała kontrola wywiązywania się osób z obowiązku uiszczania podatków. Nie mam tu na myśli kontroli zza biurka. Pracowaliśmy w terenie a umiejętności nabyte w centrum ratownictwa bardzo się przydały, zwłaszcza jeśli chodzi o prowadzenie rozmowy z drugim człowiekiem. Do moich zadań należało wyszukiwanie nieprawidłowości podatkowych przedsiębiorców i osób cywilnych. Praca ta nie należała do najprostszych. Nie jest łatwo pójść do drugiego człowieka i wyznaczając termin trzydziestu dni zażądać uregulowania należności w kwocie czterdziestu czy nawet osiemdziesięciu tysięcy złotych. Bardzo często starałem się pomagać tym osobom, lecz uczciwość zawsze stawiałem i nadal stawiam ponad wszystko. Jeśli ktoś oszukuje, musi ponieść konsekwencje. Kolejnym etapem mojej kariery zawodowej było objęcie stanowiska kierowniczego w Urzędzie Miasta w Rybniku. Praca tożsama z tą wykonywaną poprzednio, lecz wykonywana już zza biurka, opierająca się na czystej matematyce. Patrząc z perspektywy czasu, która z nabytych dotychczas umiejętności zawodowych, jest Panu najbardziej przydatna jako komendantowi?
W zasadzie każda począwszy od umiejętności operowania liczbami, po umiejętność rozmowy z ludźmi i rozwiązywanie spraw konfliktowych.
Czy zatem można powiedzieć, że zdobyte dotychczas doświadczenia zostały zgromadzone w jednej osobowości?
To właśnie dzięki poznaniu wielu sfer życia jestem dziś w stanie zająć stanowisko w każdej z poznanych przeze mnie sfer życia zawodowego. Edukacja również w moim życiu odegrała olbrzymią rolę. Wiedza z zakresu administracji jest mi przydatna po dziś dzień.
Skąd wziął się pomysł na stworzenie Janusza Bismora komendantem straży miejskiej w Rybniku?
To raczej pytanie do mojego szefa. Pewnego poranka po przyjściu do pracy, a było to tuż po godzinie ósmej, zostałem poproszony do pana prezydenta. Proszę sobie wyobrazić, jakie myśli zaprzątały moją głowę, kiedy zobaczyłem mojego przełożonego, naczelnika wychodzącego z gabinetu prezydenta miasta. Działo się to niespełna po pół roku pracy w Rybniku. Gdy usłyszałem propozycję zreorganizowania straży miejskiej w samodzielną jednostkę, miałem mieszane uczucia. Jestem osobą ambitną, więc nie bałem się pytania czy podołam. Byłem ciekaw, jak ludzie zaczną mnie postrzegać.
Jakie więc pojawiły się obawy i nadzieje związane z nową propozycją?
Środowisko strażnicze było bardzo hermetyczne. Moje jedyne obawy szły właśnie w kierunku akceptacji społecznej tej grupy zawodowej. To było tak jak gdyby ktoś włożył gołą rękę do ula. Pojawia się zupełnie nowa osoba, która próbuje narzucić własne i przede wszystkim nowe zasady.
Obawy się spełniły. Po przeprowadzonej reorganizacji pojawiła się seria anonimów wymierzonych w moją osobę. To były najcięższe dni w straży miejskiej. Jak widać udało mi się przetrwać a jednostka ma się dobrze.
Jak został Pan przyjęty przez nowych współpracowników i podwładnych?
Zawsze jest tak, że jak się przychodzi do nowej pracy, trzeba się wkupić w łaski. O wiele trudniej jest przekonać do siebie ludzi, kiedy wkupia się nowy szef. Bardzo niewielu osobom podobało się cokolwiek a zwłaszcza wprowadzane zmiany. Skoro dotychczas ta machina jakoś funkcjonowała, to po co w ogóle coś zmieniać? Każda zmiana musi zatem zostać porządnie uargumentowana. Nigdy nie zdarzyło mi się użyć zwrotu: „…bo tak…” w wydawaniu poleceń czy wprowadzaniu zmian.
W jaki sposób zmieniła się osobowość Janusza Bismora przez te lata bycia komendantem?
W pracy jestem pracodawcą, a poza nią normalnym człowiekiem. Myślę, że nie nastąpiła u mnie metamorfoza, której mógł bym się wstydzić. Ja nie zauważyłem żadnych poważnych zmian lecz pewnie stałem się odważniejszy. Z pewnością dziś inaczej rozmawiam z ludźmi niż cztery lata temu.
Kiedyś z pewnością szedłem na żywioł, obecnie staram się rozważnie podejmować decyzje, ważyć każdą z możliwości i nie postępować pochopnie.
Jakimi cechami powinien odznaczać się komendant?
Trzeba mieć niesamowity upór dążenia do celu. Nie wolno się załamywać i mieć jasno sprecyzowany cel swych działań. Powiem szczerze, że ja nie widzę się w roli strażnika na ulicy. Byłoby mi bardzo ciężko. Nie wiem czy byłbym zbyt ostry czy może zbyt pobłażliwy.
Czego nie toleruje komendant straży miejskiej u swoich podwładnych?
Staram się patrzeć na moich podwładnych z punktu widzenia pracownika. Przecież kiedyś nim też byłem. Nienawidzę i nie toleruję kłamstwa prosto w oczy. Nie zawsze byłem szefem, stąd potrafię rozpoznać kiedy siedzący przede mną człowiek, mimo że nie kłamie prosto w oczy, to nie mówi całej prawdy. Wiem, że moi pracownicy dokładnie robią to samo, co ja kiedyś. Zdaję sobie sprawę, że z takimi sytuacjami nie da się walczyć. Trzeba to zaakceptować albo wdrażać takie innowacje, które w znaczny sposób ograniczą tego typu postępowanie. Nie lubię również przerywania komuś wypowiedzi.
Jakie było Pana podejście do straży miejskich, strażników, którzy w latach dziewięćdziesiątych prężnie działali już na ulicach polskich miast?
Mówiąc szczerze i delikatnie, nie lubiłem straży miejskiej. Powód był prozaiczny. Po prostu dostałem mandat za przekroczenie podwójnej linii ciągłej. Kiedy zawracałem, a było to w latach dziewięćdziesiątych, wypatrzył mnie strażnik, który nakazał mi zjechać na bok i poczekać na przyjazd policji. Teraz wiem, że ukarany zostałem słusznie a moje podejście do służb dziś jest zupełnie inne.
(młyn)
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |