Kultura i edukacja | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Amerykański sen w rybnickim wydaniu
Swoją przygodę z graffiti zaczął już w podstawówce. Dziś swą karierę tatuażysty zawdzięcza wieloletniemu doświadczeniu i umiejętnościom nabytym dzięki malowaniu farbami w sprayu.
Na spotkanie z nami miał czas dopiero po godzinie ósmej wieczorem – wcześniej pracuje. Duża liczba zleceń, praca która pochłania i zamiłowanie do sztuki to życie Maćka Hartmana, zwycięzcy konkursu ogłoszonego przez senatora Gruszkę, na najlepszy projekt o tematyce powstania warszawskiego.
Ludzie pokroju Maćka Hartmana swą przygodę z graffiti zaczynają od biegania po garażach, malowaniu ścian budynków czy pociągów. Konflikty z prawem traktują jako ryzyko zawodowe lecz pasja często zwycięża strach przed wpadką. Przyłapani z farbami często wychodzą z opresji obronną ręką w zamian za zadość uczynienie w postaci odnowienia “zniszczonej” elewacji. Jednak są też i tacy, którzy mieli mniej szczęścia i za swój wybryk muszą zapłacić dwadzieścia tysięcy złotych. - Ludzie są różni. Jedni żądają przykładnego ukarania, z innymi można się śmiało dogadać - mówią graficiarze z Rybnika o właścicielach budynków, których ściany użyli jako tła do swych prac.
Maciek jest studentem malarstwa i jak mówi: - Jeśli chodzi o tatuaż, Rybnik należy do najlepszych miast w Polsce. Zaczynając przygodę z tego rodzaju sztuką miałem szansę uczyć się od najlepszych.
Dziś pracuje w jednym z najbardziej znanych studiów tatuażu w Rybniku. Trzy lata temu, gdy pracował w jednym z rybnickich marketów jako dekorator stwierdził, że to praca nie dla niego. Rzucił ją i postanowił spróbować swych sił w tatuowaniu. Jako młody człowiek bez żadnego doświadczenia w pracy z ludzkim ciałem, swą karierę rozpoczynał od sprzątania u znanego rybnickiego tatuażysty Prykasa.
Minęło sześć miesięcy, gdy po raz pierwszy wziął maszynkę do ręki. Jego pierwszymi klientami byli znajomi, na których mógł szlifować swe umiejętności. - Do dziś mają u mnie zniżki - żartuje artysta.
Uprawianie graffiti to drogie hobby. Maciek na farby tygodniowo wydaje dwieście złotych. - Jedna puszka kosztuje czternaście złotych a ceny zależą od rodzaju farby - mówi zwycięzca konkursu, którego najnowsze arcydzieło możemy oglądać na chwałowickim przystanku.
Dla osiągnięcia zamierzonego efektu, sami robią sobie końcówki do sprayów. Czas wykonania prawdziwego arcydzieła na ścianie, zajmuje nawet do dziesięciu godzin.
Graficiarze sami szanują swe prace, traktowane przez wielu jako bohomazy szpecące architektoniczna strukturę miasta. Kierują się niepisanym kodeksem, którego głównym założeniem jest nie niszczenie cudzego dzieła a złożenie podpisu na czyjejś pracy, może stać się zarzewiem konfliktu.
- Ja zawsze pytam właściciela ściany o zgodę na jej pomalowanie, a nasz autorytet burzą osoby, które nie mają większego doświadczenia w pracy z farbą - podkreśla Maciek, który maluje już od dziesięciu lat.
Nie jest sztuką stworzenie grafiki w piętnaście minut oglądając się czy ktoś cię nie zauważy, bo na dobre dzieło to za mało czasu a warunki nie sprzyjają przyłożeniu się do niej. Jednak czy sztuką można nazwać dzieło na prędce namazane na ścianie pędzlem? - Przecież tym narzędziem posługiwał się Michał Anioł - śmieje się artysta.
Mają żal do swych młodszych kolegów, którzy przez zamazywanie świeżych elewacji budynków kreują wizerunek malarza, który bez skrupułów niszczy wszystko, co napotka na swej drodze. - Miasto nas rozumie. Wyznaczyli nawet pasaż, w którym można oficjalnie malować w centrum Rybnika - opowiada malarz z doświadczeniem.
Graffiti to sztuka undergroundowa więc i konkursy organizowane w jej ramach nie są codziennością. W swym środowisku artyści tworzący farbą w sprayu organizują sobie spotkania. Po wybraniu danego tematu w miłej atmosferze i w pełni wyluzowani oddają się swej twórczości. - Za szczególną zasługę w swej twórczości uważam sam fakt, że jeszcze maluję. Wielu kolegów prędzej czy później wypala się artystycznie, ja sam przechodziłem taki kryzys - mówi Maciek.
Ma pomysł na stworzenie pracy, dzięki której obroni tytuł, będący uwiecznieniem wielu lat studiów.
- Chciałem stworzyć dzieło na całej ścianie kamienicy, malować to przez pół roku, jednak po rozmowie z wykładowcą zrozumiałem, że nie pozwalają na to warunki akademickie, więc swój pomysł musiałem odłożyć na półkę - opowiada zawiedziony.
Ludzie, którzy realizują się w grafciarstwie zdają sobie sprawę z tego, jakim piętnem zostali naznaczeni przez organy ścigania. Jeden z malarzy, który pragnie zachować swą anonimowość opowiada, o niesprawiedliwości społecznej: - Zostałem złapany kiedyś z kolegami na pociągach. Sąd nakazał nam odrobić pół roku prac społecznych, gdzie spotkaliśmy mężczyznę, który za kradzież stu dwudziestu drzewek musiał odrobić jedynie dwadzieścia godzin.
Lecz są i przyjemne wspomnienia związane z ich działalnością: - Jeśli ktoś nas złapie, często rewanżujemy się przemalowywując elewację w sposób, jaki chce właściciel. Czasami nawet dorzucają się do farb, żeby mieć fajny rysunek na płocie - opowiadają z uśmiechem.
Maciek zapytany o pracę, z której jest najbardziej dumny odpowiada, że każde dzieło wymaga skupienia i każdy obraz jest inny: - Coś z czego jesteś zadowolony, gdy farba jest jeszcze mokra, chciałbyś poprawiać wraz z jej wysychaniem a po kilku dniach wiesz że zrobiłbyś to zupełnie inaczej…
(młyn)
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |