Kultura i edukacja | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Krakowski pisarz na grani, czyli czym jest pisanie dla Wita Szostaka?
Spotkanie autorskie z Witem Szostakiem, autorem takich książek, jak: „Oberki do końca świata” czy „Sto dni bez słońca”, odbyło się 3 lutego w Bibliotece Głównej. Spotkanie obfitowało w ciekawe wywody filozoficzne, anegdoty na temat przyjaźni z Szczepanem Twardochem i odpowiedzi na zaskakujące komentarze zgromadzonych czytelników.
Moderatorem spotkania była Anna Piontek, która w naturalny i umiejętny sposób poprowadziła rozmową z pisarzem. Pierwsze pytanie skierowane do Wita Szostaka brzmiało: „Czy lubi Pan pisać książki?”. Autor odpowiedział, że owszem, lubi pisać, więc do pisania dąży. Pisanie go nie męczy. Następnie padły pytania o Kraków obecny w książkach pisarza i to, czy to miasto pomaga w pisaniu. Autor odpowiedział, że na pewno nie przeszkadza. – Lubię Kraków, lubię tam mieszkać, dobrze się w nim czuje, choć tak naprawdę to ja mieszkam na jego obrzeżach – dopowiada.
Później, literat pytany o swoich mistrzów - krótko odpowiedział, że ich nie ma, jedynie fascynacje literackie. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że nie chce naśladować i pisać jak inni. Potem dodaje, że wychował się na literaturze latynoamerykańskiej i czuje z nią pokrewieństwo, w tym miejscu pada nazwisko Carlosa Fuentesa. Na pytanie : „Czy bliżej mu do filozofa czy pisarza” (przyp. red. Wit Szostak jest z wykształcenia doktorem filozofii) odpowiedział, że wcześniej rozdzielał te dwie role, jednak teraz widzi, że oba te światy jednak się zazębiają. Mimo to, książki podpisuje pseudonimem, a publikacje naukowe swoim własnym nazwiskiem. Dodaje także, że nie umiałby pisać książek nadmiernie filozoficznych. – Nie umiałbym pisać książek, które są jak filmy Zanussiego – wyjaśnia, żartując.
Kolejne pytanie dotyczyło słuchania muzyki podczas pisania. Wit Szostak odpowiedział, że różnie to wygląda. Zazwyczaj pisze w nocy, więc ciszę ma tak czy inaczej, ale może pisać z muzyką lub bez. Zdarzało się, że pisał przy Bachu. Jednak zdecydowanie nie może pisać i słuchać polskich piosenek, gdyż ich teksty za bardzo go angażują.
W tym momencie spotkania padło pytanie o przyjaźnie z innymi pisarzami z pogranicza śląsko-małopolskiego. Pisarz odpowiedział: – Znamy się i przyjaźnimy z Łukaszem Orbitowskim i Szczepanem Twardochem. Jesteśmy w podobnym wieku – mniej więcej, dobrze nam się rozmawia o literaturze, mimo bardzo różnych wzorców literackich. Czytamy się nawzajem, podsyłamy sobie pliki z tekstem i czekamy na opinie, nie porady – bo jak ktoś błądzi to na własny rachunek – opowiada autor.
Następnie dużo czasu pisarz opowiada o tym, skąd bierze inspiracje do umiejscawiania akcji w swoich książkach. Anna Piontek sugeruje, że Kraków jest oczywisty, bo literat tam mieszka, jednak ten odpiera zarzuty, bo wcale nie jest to takie oczywiste. Na pytanie o to, czy czuje się „krakowskim pisarzem”, odpowiada, że musiałby poznać definicje. Nieco później wraca do tematu miejsc akcji w swoich książkach, opowiada m.in. o okolicach Radomia w kontekście książki „Oberki do końca świata”, także o scenografii „Stu dnia bez słońca” – pojawiła się ona przypadkowo podczas jeżdżenia po Wielkiej Brytanii i zwiedzaniu takich miast, jak Dublin, Belfast czy York (urokliwe miasteczko niczym z kart „Hobbita”).
Następnie autor zaczyna opowiadać o bohaterach swoich książek: Lesławie Srebroniu i Błażeju, o tym kim są jego czytelniczy (niegdyś fani fantastyki, teraz to już różni ludzie), o jego początkach przygody z fantastyką, fascynacji Tolkienem, symbolach mitologicznych. Jednak pisarz zaznaczył, że w roku 2003 roku napisał ostatnią powieść fantasy i nie zamierza do tego gatunku wracać.
Kiedy nadszedł czas na pytania od publiczności, pojawiły się chętni do dyskusji. Jedna z czytelniczek zabrała głos twierdząc, że „Sto dni bez słońca” to paskudna parodia humanistów i zadała pisarzowi pytanie, czy humaniści są dla niego niepotrzebni? Autor odpowiedział, że sam jest humanistą, jednak dzisiaj rola humanistyki zupełnie się zmieniła. Dla niektórych to „pseudointelektualny bełkot”, dla innych wręcz przeciwnie. Stwierdził, że humanistyka już nie objaśnia świata, jak kiedyś. Wówczas zapytano, jak to jest uczyć ekonomistów? – Do niczego ich nie przekonuję, chcę ich uwieźć filozofią. Ale wiem, że jestem na ziemi niczyjej – wyjaśnia.
Następnie dyskutowano o formie w kontekście książki „Oberki do końca świata”, jedna z czytelniczek przyznała, że jest zauroczona formą tejże książki. Na co autor żartobliwie odpowiada, że to zasługa jego talentu. Po czym wyjaśnia, że „forma pozwala nam zobaczyć to, co już znamy”. Na koniec młoda czytelniczka zapytała o pseudonim pisarza, na co autor odpowiedział, że to nazwisko panieńskie jego matki i że skorzystał z mało popularnej w Polsce tradycji „noszenia” nazwiska po matce, przyznał także, że korzysta z tego przywileju od 1997 roku.
Na koniec pisarz wyznał, że pisanie jest dla niego czymś niesamowitym, porównał ten stan do „przebywania na grani”. Po czym dodał, że zazwyczaj znajdujemy się w dolinie, a pisanie diametralnie zmienia tę perspektywę.
Zwieńczeniem spotkania było podpisywanie książek przez autora i indywidualne rozmowy z czytelnikami.
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |