Historia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Górecki - złodziej kur
HISTORIA NA WEEKEND. W noc sylwestrową 1947 r., kaprala Sylwestra Siwka z komendy MO w Rybniku spotkała niecodzienna przygoda. Tropiąc złodzieja kur ujął groźnego członka „bandy rabunkowo-terrorystycznej”. - Siwkowi w dniu imienin nie tylko sprzyjało szczęście, ale osiągnął nie lada sukces służbowy - konkludowało szefostwo MO.
Kiedy masy pracujące miast i wsi PRL-u zażywały rozkoszy sylwestrowych nocy, władza ludowa czuwała. Tuż po wojnie walczyła z reakcyjnym podziemiem. Później ze spekulantami, bandami opryszków i oszustami. Zajrzyjmy do kroniki MO i SB dawnego województwa katowickiego. Opracowanie wyszło drukiem w 1974 r. tylko do użytku wewnętrznego resortu. Zawiera blisko 3 tys. informacji zaczerpniętych z raportów milicji i bezpieki, począwszy od 1944 r.
Nos wywiadowcy
Wywiadowca kapral Siwek z Rybnika był zdaje się w czepku rodzony. Pełnił służbę w noc sylwestrową przełomu 1946 i 1947 r. Nie zwlekał z podjęciem akcji, kiedy komisariat otrzymał zawiadomienie o kradzieży kur. Po oględzinach splądrowanego kurnika, natrafił na trop i po śladach na śniegu dotarł do domu niejakiego Góreckiego. - Po znalezieniu gotujących się kur potwierdził dowodowo swoje przypuszczenia - czytamy w kronice. Nie obyło się bez rękoczynów, bo Górecki próbował dobyć broni i zastrzelić dzielnego milicjanta. Obezwładniony trafił jednak w kajdankach na komisariat. Jakież było zdziwienia kaprala Siwka, kiedy okazało się, że zatrzymany, to „nie tylko złodziej kur, który chciał żonie wyprawić hucznego Sylwestra”, ale poszukiwany od dawna członek bandy.
Kronika donosi, że na przełomie ’46 i ’47 r. reakcyjnej podziemie było szczególnie aktywne. 1 stycznia 1948 r. Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach raportował o zatrzymaniu 7-osobowej szajki niejakiego Arnolda Fainraicha. Dowodzeni przez niego przestępcy mieli na koncie zabójstwo, gwałt i rabunki.
W noc sylwestrową 48/49 nic szczególnego się nie wydarzyło. Kronika wspomina jedynie rozkaz noworoczny komendanta głównego MO gen. Franciszka Jóźwiaka „Witolda”. - Demokracja ludowa odniosła wielkie sukcesy w walce o budowę nowego życia. Te sukcesy nie mogą jednak zasłaniać faktu, że walka klasowa nie wygasła, że wróg, choć rozbity, nie został jeszcze dobity (…). W 1950 r. walka klasowa przestała być jedynym priorytetem, bo i ideologia nie była już skutecznym panaceum na niedostatki w aprowizacji. Z dumą więc donoszono, że nowy rok przyniósł gliwickim stróżom prawa sukces w walce z „szajką handlarzy obcą walutą i towarami pochodzącymi z przemytu”.
Fikcja o napadzie
W komunistycznym kraju wychodziły z czasem na światło dzienne patologie zgniłego kapitalizmu. Na początku 1958 r. odtrąbiono sukces częstochowskiej MO, która rozbiła szajkę niejakiego Adolfa Napióry - „znanego chuligana, karanego przez sąd”. Grono redakcyjne kroniki nie omieszkało podkreślić, że w 10-osobowym gangu trudniącym się włamaniami, kradzieżami i rabunkami były też cztery prostytutki.
Z początkiem 1960 r. rozwikłano zagadkę taksówkarza Sikory z Mikołowa. Ta banalna w finale historia znalazła uznanie w oczach grona redakcyjnego kroniki zapewne z racji zaangażowania dużych sił na poszukiwanie sprawców rzekomego rabunku. - Do dyżurnego KPMO w Tychach zgłosił się taksówkarz Józef Sikora zam. Mikołów, zgłaszając o dokonanym na nim napadzie w lesie koło Kobiera. Wg informacji poszkodowanego nieznani sprawcy siłą wyciągnęli go z samochodu, przywiązali do drzewa a następnie obrabowali. W wyniku przeprowadzonego dochodzenia ustalono, że napad ten został upozorowany, ponieważ właściciel taksówki przepił zarobione pieniądz zaś fikcję o napadzie wymyślił w obronie przed swoją żoną.
O wiele poważniejsza była - wbrew pozorom - sprawa z nocy sylwestrowej 1961/62. Śląska MO ratowała wówczas z opresji pracownika katowickiej delegatury biura radcy handlowego Ambasady Węgierskiej Republiki Ludowej. Dyplomata, oddając się zapewne szampańskiej zabawie, nie zauważył jak skradziono mu aparat. Postawiona na nogi milicja dopadła złodzieja i zwróciła sprzęt. Kronikarze dumnie donoszą o podziękowaniach, jakie napłynęły z ambasady. Niestety, nie wiemy, czy cenny był sam aparat, czy też może sceny uwiecznione na kliszy przez rozochoconego Węgra.
Uporczywa penetracja
Święta Bożego Narodzenia 1963 r. upłynęły bielskiej MO na intensywnym śledztwie w sprawie nadużyć w centrali rybnej. Handlowano tam deficytowym wówczas towarem, niezwykle pożądanym świątecznym okresie na stołach. Stróże prawa otrzymali sygnały o spekulacji. Tuż po sylwestrze ogłoszono sukces. Ujęto 6-osobową grupę pracowników, która dokonywała „systematycznych kradzieży” żywych ryb i przetworów. Straty obliczono na 200 tys. ówczesnych złotych.
Nowy rok 1965, choć w Sylwestra nic szczególnego się nie zdarzyło, dawał śląskiej milicji powód do dumy. Jej ludzi dostrzegła resortowa prasa. - W czasopiśmie milicyjnym „W służbie narodu” nr 1 czytamy m.in. o dobrej pracy funkcjonariuszy Posterunku MO w Ustroniu pow. Cieszyn. Funkcjonariusz tego posterunku, sierż. Mucharski w czasie nocnego patrolu ugasił groźny pożar jaki powstał w pomieszczeniach miejscowego Urzędu Stanu Cywilnego. Dzięki zaś inicjatywie K-dta st. sierż. Sobolewskiego, zlikwidowano szajkę, która specjalizowała się w okradaniu wczasowiczów.
Gorąca za to była noc sylwestrowa 1966/67. - Około godz. 3.00 w Gaszowicach po zabawie sylwestrowej 3 nieznanych sprawców dokonało zabójstwa Zygfryda Sobeczko (…). Zabójstwa dokonano na tle chuligańskim przy użyciu noża. Cztery dni później funkcj. KPMO Rybnik, dzięki dobrej pracy operacyjnej, uzyskali informację, w wyniku której ustalili i zatrzymali sprawców tego mordu (…), mieszkańców Niewiadomia.
Odzyskana „Pobieda”
Niemile noc sylwestrową 1966/67 wspominał Bernard Kucharczyk z Bobrownik Śl. Wracając z zabawy padł ofiarą rozboju. Zrabowano mu zegarek „Pobieda”. Poszkodowany podał rysopis. Po trzech godzinach milicja miała już w swoim ręku sprawców. - Zrabowany zegarek odzyskano, sprawców zatrzymano dzięki znajomości terenu i uporczywemu penetrowaniu wszystkich podejrzanych melin na terenie miasta Tarnowskiego Góry.
Bohaterstwem wykazali się bytomscy milicjanci 1 stycznia 1968 r. Zostali wezwani do mieszkania przy ul. Wolności 80. Sąsiedzi byli zaniepokojeni brakiem oznak życia rodziny N. - Przybyli natychmiast na miejsce funkcjonariusze MO stwierdzili, że z mieszkania czuć ulatniający się gaz. Siłą wyważyli drzwi, a po wejściu do środka ujrzeli nie dających oznak życia Jana i Marię N. Po wyniesieniu ich na świeże powietrze, zastosowali sztuczne oddychanie i w ten sposób uratowali im życie.
Do 1974 r. w noc sylwestrową nic szczególnego się nie wydarzyło.
Opr. Grzegorz Wawoczny
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |