Historia | Pokaż listę wszystkich wiadomości » |
Jak to „pierwej” było
W 19. stuleciu wyróżniał się Rybnik i okolice zdecydowaną przewagą kobiet nad mężczyznami. Niewiastom nie było łatwo znaleźć amanta, choć do najszwarniejszych rybniczanek wzdychało po kilku zalotników. Samo miasto imponowało krajoznawcom dynamicznym rozwojem. Ludzie, choć niezamożni, cenili sobie rodzinne stadło, śpiewając: „za pałac bym nie zamienił mej ubogiej chatki, bo się w niej mój ojciec rodził, ja i moje dziatki”.
Rybnik w XIX-wiecznych opisach
W 1883 r., nakładem warszawskiej oficyny Władysława Walewskiego, ukazał się „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich”. Na kartach tego monumentalnego dzieła znajdujemy opis Rybnika i rybnickiego powiatu. „W okolicy miasta – piszą autorzy – kwitnie przemysł górniczy (kopalnie węgla, huty żelazne, walcownie). Ludność w mniejszej połowie polska. Miasto składa się przeważnie z murowanych, piętrowych domów. W 1581 r. było 340 mk. [mieszkańców]; 1614 r. 484 mk.; 1725 r. 680; 1796 r. 1190; 1825 r. 1844; 1861 r. 3169 mk (2713 katolików, 304 ew., 386 żyd.). W 1861 r. było 287 dm. [domów], 10 bud. fabryczn., 6 kościelnych i szkolnych, 6 publicz. budowli. Z zabytków przeszłości przechowała się, oprócz dwóch posągów św. Jana Nepomucena, starożytna karczma, zwana Świerklaniec”.
„Słownik…” nie szczędzi cennych opisów geograficznych, geologicznych i hydrograficznych, jak choćby ten odnoszący się do obszaru rybnickiego powiatu: „Głównemi rzekami są: Olsza (Olsa), Ruda, która przybywając z powiatu pszczyńskiego, przyjmuje pod młynem Wawok przebywającą od Radoszowa Rybnicką wodę al. Rudkę i przerzyna cały powiat w płn.-zach. kierunku, dalej Biegówka (Birówka) (…) i Sumina. Rzeki te nie są spławne, przy znacznym spadku mają bieg bystry i wprawiają w ruch liczne młyny, tartaki, huty (…). Nieprzepuszczalność spodnich warstw, liczne i częste uskoki (…) sprzyjające tworzeniu się źródeł, sprawiają gromadzenie się i zatrzymywanie wód przesycających wilgocią wierzchnie warstwy. Ztąd w wielu dolinach błotne obszary. (…) Obfitość węgla, drzewa i żelaza, sprzyja rozwojowi przemysłu, ztąd liczne istniejące w powiecie huty żelazne i miedziane, walcownie a także i młyny, huty szklane, kopalnie wapna i gipsów (…)”.
Troski rybnickich panien
W 1889 r., na łamach debiutujących wówczas na rynku „Nowin Raciborskich”, sylwetkę powiatu rybnickiego skreślił Jan Karol Maćkowski. Kipiąca od danych statystycznych notka nazywa co prawda Rybnik „stolicą”, ale uczciwie przyznaje, że „większym co do liczby mieszkańców miastem są Żory”. Co do całego obszaru Maćkowski pisze: „Ziemia tam przeważnie piaszczysta i nieurodzajna, za to posiada powiat rybnicki mnóstwo lasów, kopalnie węgli i rudy żelaznej, gipsu i wapna. Obszar powiatu obejmuje przeszło 15 mil kwadratowych (852 kwadratowe kilometry), a zatem więcej niż 330 000 morgów (juterek); liczy 79 669 mieszkańców. W liczbie tej jest przeszło 70 000 polskich katolików, 1583 protestantów i blisko 1300 Żydów [o Niemcach, co ciekawe, „NR” nie wspomniały]. Różnica pomiędzy liczbą męskiej i żeńskiej ludności jest w tym powiecie bardzo wielka. Na ludność żeńską przypada bowiem 42 348 dusz, a na męską tylko 37 321 dusz”.
Za sprawą wyraźnego, jak widzimy, uprzywilejowania mężczyzn w stosunku do kobiet, zrodziło się w Rybnickiem wiele ludowych piosenek śpiewanych przez opuszczone lub zdradzone dziewczęta. Dowód tego znajdujemy na kartach, edytowanego w 1863 r. we wrocławskiej księgarni Skutscha, znakomitego zbioru dr. Juliusza Rogera zatytułowanego „Pieśni ludu polskiego na Górnym Szląsku z muzyką”. Nosząca numer 202 tzw. poważna pieśń miłosna nie pozostawia nam w tej kwestii żadnych wątpliwości: „Ach Boże, mój Boże! Cóż ja doczekała, że ja się w nieszczerym synku zakochała! On z innemi chodzuje, a mnie wziąść obiecuje. Przyjdę do karczmiczki, stanę wedle proga, mój miły tańcuje, nie boi się Boga. Chusteczką wywija a ze mnie się pośmiewa (…)”. Trzeba jednak uczciwie dodać, że w Rybniku spotkać można było wiele nader „szwarnych” panien, do których z kolei zawodzili amanci, jak choćby w spisanej przez wspomnianego Rogera pieśni ze słowami: „Na rybnickiej ulicy, wędrowali krawczycy. Szwarne dziewczę wychodzi, kłaniają się dwaj młodzi (…)” (nr 106 w zbiorze).
Za rechtora albo księdza
Ludność Rybnika i okolic w XIX w. nie różniła się zbytnio od pozostałych Górnoślązaków. Wsie zamieszkiwali chłopi lub chłopo-robotnicy, nader często w wielodzietnych rodzinach trzypokoleniowych (dziadkowie, rodzice, dzieci), z dominującą rolą mężczyzny, jako źródła utrzymania całej familii. Utrzymanie domu, opierunek i gotowanie było na głowie kobiety. W samym Rybniku i okolicznych miastach zaczęły powstawać liczne osiedla robotnicze górników (familoki można spotkać np. w Niedobczycach, Chwałowicach i Niewiadomiu), kolejarzy i hutników. Życie tu zmieniało wiejską obyczajowość. Zanikły rodziny trzypokoleniowe. Zanikła też wielodzietność (na wsiach nierzadko małżeństwa miały ponad 10 dzieci). Nie zmienił się jednakże układ dominacji małżeńskiej. Nadal panem całego porządku pozostał mężczyzna.
Wykształciła się także kasta bogatych zarządców fabryk. Ci zaczęli wznosić wokół centrum miasta swoje wille. Nadal funkcjonowała grupa starych mieszczańskich rzemieślników i kupców. Czynnikiem intelektualnego postępu był kler oraz nauczyciele.
Awans społeczny determinowała zasobność portfela. Na łamach „Zarysów życia ludowego na Śląsku” autorstwa Lucjana Malinowskiego (1839-1898) - wytrawnego polskiego filologa i pioniera badań nad dialektami, który miał okazję podróżować po krainie nad górną Odrą, w tym po okolicach Rybnika, dowiadujemy się, że najkrótszą edukację miały przed sobą dziewczęta z chłopskich lub robotniczych. Po ukończeniu 14. roku życia słabo wykształcone, ale przygotowane do roli matki i kucharki czekały w rodzinnym domu na ożenek. Co innego z mężczyznami. Ci bardziej światli, odrzucając trud pracy w kopalni lub gospodarstwie rolnym, mogli wstępować do gimnazjów lub seminariów nauczycielskich. „Dla oznaczenia tego rodzaju kariery istnieje na Śląsku osobny termin: wyuczyć się za rechtora albo księdza” – pisał wspomniany Malinowski. Zwykło się też w tutejszych wsiach mawiać: kto mo księdza w zagrodzie, tego bieda nie pobodzie.
Gęsty sznur pereł czerwonych
Życie codzienne koncentrowało się wokół pracy. Obrzędowość wyznaczał głównie rytm świąt kościelny (np. Boże Narodzenie, Wielkanoc) i specyficzna ludowa pobożność, która w Rybnickiem skoncentrowana wokół kultu św. Antoniego – patrona Rybnika, Bożego Ciała (do sanktuarium w podrybnickich Jankowicach pielgrzymowano już od średniowiecza) czy Matki Boskiej Pszowskiej. Etos pracy zrodził też ogromny szacunek do jej owoców, głównie chleba. Ściany domów zdobiły masowo drukowane obrazy, na których obecność chleba symbolizuje obecność samego Chrystusa.
Tutejsza ludność miała swój specyficzny dialekt, dziś nadal słyszany na ulicach, oraz strój ludowy. Na łamach „Przeglądu Polskiego” z 1879 r. (nr 3 i 4) znaleźć można taką oto relację ks. Adolfa Hytrka, pochodzącą z dość interesującej rozprawki pt. „Górny Śląsk pod względem obyczajów, języka i usposobienia ludności”: „W okolicach Pszczyny, Mysłowic, Rybnika, po części Tarnowskich Gór używają strojów podobnych jak w Kongresówce i Galicji. Mężczyźni noszą czarne obszerne kapelusze z szerokimi czarnymi wstążkami, długie sukmany, zwykle bez rękawów, z kutasami i naszywane często guzikami, szerokie pasy i wysokie buty. W zimie czarne czapki baranie, kożuchy krótkie, farbowane na żółto z czarnym rąbkiem naokoło, upięte przy biodrach, a na piersiach ozdobione sznurami w arabeski przekładanymi. Kobiety ubierają się podobnie jak w okolicach Raciborza i Głubczyc. Typowymi są chusty zielone i gęste sznury pereł czerwonych z medalikiem Matki Boskiej Częstochowskiej na szyi”.
Kuchnia rybnicka oparta jest z jednej strony o tradycyjne górnośląskie potrawy, takie jak kluski (górnicy wierzyli, że przerobiony tak kartofel dłużej „siedzi” w brzuchu i dodaje sił), modrą kapustę i rolady, z drugiej preferuje typowe wiejskie składniki pożywienia tworzone na bazie mleka (kiszki). Górnicze imprezy do dziś nie mogą się obyć bez golonka z kapustą na zasmażce, podawane rzecz jasna z piwem, najlepiej rybnickim. Obok tradycyjnych kołoczy, rybniczanie, co wyróżnia ich w regionie, uwielbiają kołoczki, czyli drożdżówki.
Nie dbamci ja o majątek
Jak więc żyło się rybniczanom XIX w.? Podpisujący się inicjałem „Kołodziej”, autor krótkiego cyklu pt. „Na Śląsku”, który w 1899 r. ukazał się na łamach „Głosu”, pozwolił sobie na niemiłą dla Mikołowa dygresję. Porównując to miasto do Rybnika napisał: „Mikołów liczy obecnie około 6 tysięcy mieszkańców i jest nieco większy aniżeli niedalekie okręgowe miasto Rybnik, gdzie jednak znacznie więcej ruchu i gdzie widać dość znaczny rozwój”. Postęp cywilizacyjny znalazł również odzwierciedlenie w pieśni ludowej. Zaczerpnijmy znów z rogerowskiego zbioru. Znajdujemy tu ciekawy utwór rodem z Rybnickiego: „Chłopekci ja chłopek, wesół w polu orzę, wszystko mi się dobrze dzieje, chwała Tobie Boże. Mam parę koników, cztery wołki w pługu, chałupeczkę malusieńką, bez wszelkiego długu. Mam parę chłopaków, raźne dwie dziewczęta, a kto tylko spojrzy, myśli że panięta. I mam też do tego ulubioną żonę, nie dbamci ja o majątek, ani o koronę. Za pałac bym nie zamienił mej ubogiej chatki, bo się w niej mój ojciec rodził, ja i moje dziatki. (…) W karczmie nic nie winien, chociaż i w niedzielę piwkiem kogo poczęstuję, i sam się podchmielę” (pieśń nr 91).
A propos owego „podchmielenia”. Pijaństwo rzuca się cieniem na obyczajowość Górnoślązaków a więc i rybniczan 19. stulecia. Z racji wprowadzenia w XVIII w. do upraw kartofli, znacznie potaniała produkcja gorzałki, a to otworzyło drogę do konsumpcji ubogim warstwo chłopów a potem robotników. Zwalczanie alkoholizmu spoczęło na barkach Kościoła. Duchownym, zakładając masowo towarzystwa wstrzemięźliwości, udało się, na szczęście zwalczyć niebezpieczny dla ludzi nałóg, rozbudzając przy tym żar ludowej pobożności. Walka jednak, jak wynika z XIX-wiecznych wzmianek prasowy, nie była łatwa, jak bowiem pisała jedna z górnośląskich gazet w swoich bieżących wiadomościach z września 1889 r.: „W pobliżu Rybnika (…), w jednej wsi przywieziono do pewnego gospodarza beczkę spirytusu”. Historia ta, dodajmy, miała dość komiczny przebieg. Oto bowiem, jak pisze redaktor: „Przy zdejmowaniu jej z woza wylała się pewna ilość tego ostrego płynu na zmarzłą ziemię. Na podwórzu wałęsało się sporo gęsi, które nadbiegły i rozlany spirytus pić poczęły. Nikt tego nie dostrzegł, a tymczasem gęsi się popiły i leżały jak nie żywe na ziemi. Wychodzi gospodyni i patrzy, a tu wszystkie gęsi pomarły. Krzyk powstał wielki. Zbiegło się wielu sąsiadów, radzono długo, aż w końcu nabrano przekonania, że to jakaś złośliwa ręka gęsi te potruć musiała. Mięsa obawiano się użyć. Gospodyni postanowiła więc przynajmniej pierze uratować i kazała nieżywe gęsi oskubać. To gdy uczyniono wyrzucono ciała na podwórze, by je nazajutrz zakopać. Tymczasem gospodyni budzi się rano i słyszy na podwórzu wesołe gęganie. Zdziwiona wybiega i widzi wszystkie gęsi żywe, biegające po podwórzu i trzęsące się z zimna”.
opr. waw
Komentarze społecznościowe |
Zobacz także |
Telegraf | Pokaż wszystkie » |